piątek, 31 października 2014

4.

Bilans:

Czwartek:
-cappucino 60 kcl
-tost z serem 150 kcl
-zupa jarzynowa 300 kcl
-2 kromki chleba razowego, serek, szynka 210 lcl
-kawa z mlekiem 30 kcl
-kubek herbaty 0 kcl

750 kcl

Piątek:
-płatki zbożowe+mleko 300 kcl
-kawa z mlekiem 30 kcl
-makaron z warzywami 320 kcl
-jogurt 110 kcl
-2 kubki herbaty 0 kcl

760 kcl

4 dzień bez objadania się.
4 dzień bez wymiotów.
4 dzień w miarę dobrego samopoczucia.
4 dzień na drodze do perfekcji.

Czuję się trochę jak we śnie, z którego ktoś zaraz mnie obudzi i znowu każe mi wracać do smutnej rzeczywistości. Niby tylko cztery dni ale dla mnie to naprawdę coś wielkiego. Udowadniam sobie, że mogę i potrafię wyjść z bulimii. Sama trochę nie mogę uwierzyć, że jakoś się trzymam i dobrze mi idzie. Za dużo jest jeszcze we mnie lęku, strachu o każdy kolejny dzień. Próbuję o tym nie myśleć, próbuję cieszyć się z każdej wygranej chwili. Nie można chyba bać się zmiany na lepsze? A ja się zmieniam, przeobrażam codziennie w lepszą wersję samej siebie. Nie powiem, że jest lekko. Myśl, że to wszystko nie ma sensu, żeby napchać się do granic możliwości i wyrzucić z siebie kilka zbędnych emocji przewija się przez głowę bardzo często. No ale kto powiedział, że będzie lekko? Tylko, że walczę z czymś co po części sama stworzyłam. Poznałam przeciwnika bardzo dobrze. To mi daje przewagę.

Dzisiaj pisząc ten post już ledwo utrzymuję powieki, zmęczenie daje bardzo mocno o sobie znać. Stres, nauka, cały tydzień nieprzespanych nocy, a dzisiaj na nogach od 7 do 19. Chcę wcześniej się położyć, muszę znaleźć jutro siłę do chodzenia po cmentarzu i do kolejnego kolejnej rozgrywki z własnymi słabościami. Jutro odpocznę od tego wszystkiego. Jutrzejszy dzień jest inny. Jutro myśli się się o sprawach ważniejszych, o ludziach, których już nie ma, o sensie życia. Warto zastanowić się w takim dniu co jest tak naprawdę dla nas ważne.

Ściskam mocno!
Dobranoc.




środa, 29 października 2014

Emocjonalny progres.

Bilans:
-kawa z mlekiem 20 kcl
-kanapka z serkiem 90 kcl
-kasza kuskus z warzywami 300 kcl
-cappucino 60 kcl
-kubek herbaty 0 kcl

470 kcl 

ooo, to M. potrafi tak mało zjeść?
Sama patrzę na ten bilans z niedowierzaniem. I nawet nie czuję dzisiaj głodu, może jestem jeszcze napchana tym kilkudniowym jedzeniem wszystkiego co wpadnie w ręce. Gdybym tylko potrafiła takie bilanse trzymać cały czas, cudowna wizja. Ale dobrze, wszystko powoli, na tym etapie to jest jeszcze niemożliwe i zdaję sobie z tego sprawę. Na razie chcę słuchać swojego organizmu, jego potrzeb, głód jest piękny, tylko u mnie puki co niewskazany. Ale dzisiejszy dzień pokazał mi, że potrafię się jakoś trzymać i radzić sobie. Zbieram coraz więcej siły.

Powinnam więcej wychodzić do ludzi.
Powinnam więcej się uśmiechać.
Powinnam więcej rozmawiać.
To daje mi motywację.
Cieszę się, że mam kilku przyjaciół, którzy co prawda nie wiedzą nic o moich problemach, ale sprawiają, że potrafię od czasu do czasu otworzyć się na świat, uśmiechnąć tak po prostu. Tylko, że moje egoistyczne JA odrzuciło swego czasu wszelkie znajomości. Może czas to odbudować? Może czas wrócić do żywych. Mam 17 lat, przecież nie chcę za jakiś czas z tego okresu wspominać jedynie swoją małą, wykreowaną, smutną rzeczywistość. Życie ma mnóstwo zalet, chcę nauczyć się je dostrzegać.

I dojdę do tego, uporam się z bulimią, będę chuda, zdam na studia, zmienię się! Z Wami to się uda.
Dziękuje za każde słowo, za to, że tutaj ze mną jesteście i sprawiacie, że coraz mocniej wierzę w swoje możliwości. Dziękuję!




wtorek, 28 października 2014

Walczę!

Jest lepiej.
Wróciła motywacja, wróciła siła, wróciły chęci.
Wróciła wiara w to, że chcę i mogę w końcu zmienić swoje życie. Jeśli tylko dam z siebie wszystko. Wiem, że jestem w stanie dać radę i osiągnąć to do czego dążę już tak długi czas.
Tylko cały czas boję się, strach paraliżuje to wszystko. Nie ufam sobie na tyle, żeby planować cokolwiek, boję się każdego kolejnego dnia. I to sprawia, że chwilami wydaje się to wszystko takie bezsensowne. Bo nie dasz rady, bo to wróci. Haha i co, że teraz jest dobrze. To zawsze wraca.
Nie wiem jak mam pozbyć się tego myślenia, umieć z tym walczyć. Próbuję, naprawdę próbuję, a to cały czas siedzi w mojej głowie, chcę to zagłuszyć pozytywnym nastawieniem. Emocjonalna walka na słowa w moim umyśle, która toczy się 24 na dobe.

Wstałam rano z napuchniętymi oczami, blada, z bolącą głową.
Tak to jest po nieprzespanej nocy wypełnionej samotnością, nadmiernym myśleniem i płaczem.
Nowy dzień, nowe szanse?
Tona makijażu, ładne ciuchy i już nikt się nie pozna, że coś jest nie tak. Patrzę w lustro i staram się spojrzeć obiektywnie na siebie. Nawet jakoś to wygląda. Może nie jestem taka okropna jak sobie wmawiam?
Idę do szkoły już z lepszym nastawieniem, obserwuję ludzi, ich twarze, zachowanie, cholernie smutne społeczeństwo. Byle nie myśleć o sobie, nie myśleć o jedzeniu, przetrwać jakoś ten dzień. I chyba dałam radę. Kolejne lekcje minęły a ja jakoś się trzymam, rozmawiam z ludźmi, śmieję się, jestem taka jaka chciałabym być, może jeszcze za bardzo jest to wymuszone, czuję się niepewnie w towarzystwie ale staram się. Uwielbiam być z ludźmi, niech tak już zostanie, nie chcę znowu zamykać się w swoim małym świecie.
Potrzebuję tej normalności.

Dzisiejszy dzień jest idealny, żeby coś zmienić.
Przecież potrafię! I żaden strach mnie nie powstrzyma!
Jestem silna! Jestem.



niedziela, 26 października 2014

W poszukiwaniu szczęścia..

Znowu jest źle.
Znowu spadła motywacja.
Znowu jem za dużo.
Znowu wymiotuję.

Życie cały czas weryfikuje moje plany. I kiedy tak mocno zaczynam wierzyć, że jestem w stanie zmienić wszystko z wielkim hukiem spadam znowu na dno. Dwa schodki w górę, trzy w dół. Dostaję już od tego emocjonalnych zawrotów  głowy. I dalej zaczyna mi się wydawać, że to walka z wiatrakami, że to już tak zawsze będzie wyglądać. Nie wytrzymałam psychicznie, bo fizycznie było dobrze. Trzymałam się 1500 kcl, chciałam powoli zacząć zmniejszać bilanse. Ale za dużo nazbierało się we mnie emocji, tych złych i garstka tych dobrych. Ale te nie są ważne, w środku wszystko zbija się w jedno. Zbiera, nawarstwia i w końcu nie wytrzymuję. Miałam zacząć tutaj z Wami nowe życie, a znowu nie daję rady. Nie potrafię poradzić sobie z wyrzutami sumienia względem jedzenia, czuję, że nie potrafię tak na dłuższą metę. I to właśnie paradoksalnie właśnie w jedzenie uciekam. Nie wiem co się ze mną dzieje.

Masa pustych kalorii.
Kolejny dzień wymiotowania.
I ta samotność, pośród tak wielu ludzi.

A może ja wcale nie jestem taka jak teraz?
Chcę znów pójść na imprezę i dobrze się bawić. Chcę przespać normalnie noc i wstać rano z pełnią życia. Chcę poznawać ludzi. Chcę znowu być pewna siebie i otwarta. Chcę pomagać. Chcę kochać. Chcę być kochana. Chcę cieszyć się życiem.

Tylko dlaczego ciągle szukam szczęścia tam gdzie go nie ma?


  

wtorek, 21 października 2014

59,5.

Nie było mnie tydzień za co Was bardzo przepraszam.
Brak czasu.
Szkoła.
Sprawdzian za sprawdzianem.
Dodatkowe zajęcia, nauka i kiedy w końcu wszystko skończone to padam na twarz.
Ale teraz przez jakiś czas powinno być luźniej i postaram się dużo częściej pisać, a przynajmniej do Was zaglądać bo tego chyba brakuje mi najbardziej.

Kilka dni temu odważyłam się stanąć na wagę.
59,5 kg. Szok. Pozytywny szok. Byłam przygotowana na to, że zobaczę minimum 3 kg więcej, więc jest dobrze. Bilanse nie są takie jak pisałam ostatnio, niestety wychodzi trochę więcej. Na razie jem w granicach 1500 kcl. Trochę jest, ale staram się nie wpadać w paranoję. To tylko na początek, już powoli zacznę zmniejszać bilanse.

1500 kcl. Dużo.
A ja i tak czuję głód. Chociaż chyba bardziej ten psychiczny, nie fizyczny.
Dawno nie jadłam tak "normalnie"
Muszę przyzwyczaić mój organizm, żadnych gwałtownych ruchów, powoli, mam czas.
Codziennie walczę, żeby to "normalne" jedzenie nie skończyło się wielką katastrofą.
"M. Ty nie potrafisz normalnie jeść, przecież to za dużo, a może by się tak dopchać do bólu? Ten jeden raz jeszcze. Tyle nerwów, taki zapierdziel ze wszystkim, musisz odreagować. Wyłączyć myślenie. Jeść."

Potrafię!

Trzymam się.
Ale cholernie boję się, co przyniesie każdy kolejny dzień. Staram się myśleć pozytywnie, myślę o przyszłości. O tym jaka będę, jeśli z tego wyjdę, że znowu zacznę tak naprawdę żyć, że schudnę, że będę szczęśliwa. I to mnie jakoś teraz trzyma. Ale jest strach, że ta prawdziwa chwila słabości w końcu nadejdzie, a ja nie będę umiała sobie z nią poradzić. Wiem, że tak myśleć nie mogę i staram się. Wiem na pewno, że teraz się nie poddam. Znalazłam siłę , którą tak długi czas chowałam bardzo głęboko w sobie i wykorzystam ją, obiecuję.

Idę do Was jeszcze i zaraz do łóżka. Ostatnie kilka nocek zarwałam i przez naukę i przez stres, nadmierne myślenie o tym wszystkim. Zmęczona jestem strasznie a teraz siły potrzebuję jak nigdy.

 

wtorek, 14 października 2014

Na prostą.

Jest lepiej.
Nie jest dobrze.
Po prostu lepiej.

Różne emocje przewijają się przeze mnie dzisiaj. Od płaczu do śmiechu. Od śmiechu do płaczu.
Emocjonalny rozgardiasz.
Chyba trzeba rzeba zrobić w głowie generalne porządki.
Wiem, że zanim to wszystko poukładam minie jeszcze trochę czasu i przewinie się mnóstwo dobrych i złych chwil. Za głęboko w tym siedzę, żeby móc powiedzieć sobie "Hej M., od dzisiaj żyjesz normalnie." Ale wiem, że przyjdzie taki dzień, kiedy stanę przed lustrem i powiem sobie, że jestem już dobrze. Uśmiechnę się do nieznajomego na ulicy, ot tak, bo życie jest piękne. Nie będę bała się już wyjść do ludzi. Będę zdrowa.
Zaczęłam o to walkę.
I to będzie cholernie trudna walka, bo walka z samym sobą.
I wygram to.
Bo chcę żyć.

Za te kilka ostatnich dni przepraszam. Ciężki okres w szkole, problemy przyjaciółki, którą kocham ponad wszystko i przede wszystkim kłótnia z mamą i jej wygórowane oczekiwania względem mojej osoby.
Tak było zawsze, nigdy nie byłam dostatecznie dobra w jej oczach. Jakikolwiek sukces osiągnę zawsze uświadomi mi, że i tak nie dałam z siebie 100%, że mogłam to zrobić lepiej. Nie dogaduję się z nią, ona ma swoje problemy i nimi żyje, a jestem idealna osobą, żeby wyładować to wszystko. Taka jest. I wiem, że mnie kocha ale nie potrafi tego okazać. Z resztą ja też.
Mnóstwo negatywnych emocji wpłynęło na te kilka dni. Kiedy pojawia się za dużo problemów po prostu sobie nie radzę, muszę jakoś odreagować i wybrałam sobie jeden z najgorszych sposobów. Ale załamywanie rąk, uciekanie w jedzenie i wyrzucanie tych emocji klęcząc nad kiblem jest dla słabych ludzi.

Ja już nie chcę być słaba.

Próbuję znaleźć jakiś plan na to wszystko, nie wiem jaką dietę sobie narzucić, żeby nie kończyć w taki sposób. Myślałam, żeby na razie zapisywać kalorie, tak max do 1300. Później może jakaś konkretna dieta, jak już bardziej zacznę się kontrolować. Ciężko mi będzie bo ostatnimi czasy albo nie jadłam nic albo wszystko co wpadło mi w ręce. Ale z Wami jest łatwiej, dam radę.